Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
Anna Kawalec: Skąd u Pana zrodził się tak szczytny cel pomagania Polakom na wschodzie? Co było bodźcem, kiedy to się zaczęło?
Stanisław Dębosz: Cztery lata temu podczas spotkania u pani Komorowskiej (nauczycielki bocheńskiego ogólniaka), uczestniczyła też tam w tej rozmowie pani Paluch. Padł jakby problem dostarczenia pomocy dla Polskiego Domu Dziecka na Litwie w Podbrodziu. Był kłopot z transportem. Po dłuższej chwili zastanowienia się, chociaż to był odruch, po rozmowie z żoną zdecydowałem się pojechać i dostarczyć te rzeczy. Udaliśmy się tam w trójkę moim samochodem prywatnym – ja z kolegą, który był drugim kierowcą i Pani Paluchowa, która wiedziała gdzie dojechać i znała osoby, które prowadzą ten dom dziecka. Po przyjeździe na miejsce, doznaliśmy co najmniej lekkiego szoku. Znaliśmy Bocheński Dom Dziecka, gdzie warunki są w miarę przyzwoite, a to co zobaczyliśmy na miejscu w Podbrodziu przeszło nasze wyobrażenie o biedzie. Dzieci mieszkają w budynku, który kiedyś podarował marszałek Piłsudski, ale budynek został co najmniej zdewastowany. Grzyb, zniszczone ściany, stare instalacje, odpadające tynki - nagminna rzecz, w pokojach wilgoć, no i niestety bieda widoczna na każdym kroku. Byłem tam jeden dzień. Pojechaliśmy z powrotem z przekonaniem, że trzeba wrócić, trzeba pomagać tym dzieciakom, wspierać je. Zaraziła mnie do tego jeszcze taka mała dziewczynka, która na korytarzu podbiegła do mnie na bosaka, przytuliła się – zimne rączki, zimne nóżki – nie chciała odejść. Nie mówiła ani słowa po Polsku, bo to było dziecko, które było wychowywane w litewskiej rodzinie, chociaż okazało się potem, że była przysposabiana przez litewską rodzinę, a była Polką. W tej chwili ile razy jestem w Podbrodziu u tych dzieciaczków, czeka na mnie, czeka na wujka. To był pierwszy raz…
A.K.: A ten ostatni wyjazd podobno był już trzydziesty…
S.D.: Powiem szczerze, nigdy nie liczyłem. Prawdopodobnie tak. Nie wiem, czy nie więcej.
A.K.: Więc przez 4 lata, 30 wyjazdów – to wychodzi ponad 7 rocznie.
S.D.: Co dwa miesiące są wyjazdy, raz z Bochni, raz z Tarnowa z mojej firmy, która za którymś tam n-tym razem udzieliła mi ogromnego wsparcia w postaci środków transportu. Samochody i paliwo, które dostałem z firmy, dla mnie są ogromnym skarbem, bo nie ponosimy kosztów. Przyjazd na Litwę samochodem osobowym to jest koszt rzędu 600-700 zł. Te pieniądze można w ten czas spożytkować na to żeby coś kupić i dostarczyć na miejsce.
A.K.: No właśnie, bo jest to akcja czysto charytatywna. Nie jest to fundacja, nie jest to stowarzyszenie, no jest to po prostu działalność charytatywna, działalność ludzi dobrej woli i wielkiego serca. Skąd pozyskujecie fundusze?
S.D.: Mam wspaniałą rodzinę, przyjaciół… Dzięki temu, że mnóstwo osób kojarzy mnie z tras pielgrzymkowych, uzyskałem taki jakby kredyt zaufania i informacja o tym, że jadę komuś pomagać, spowodowała to, że z drobnych sum, za które kupują ludzie rzeczy, chemię gospodarczą, środki czystości, żywność – tworzą się ogromne rzeczy.
A.K.: A kto oprócz Pana, jeszcze jest tak naprawdę bardzo zaangażowany tutaj z Bochni, czy okolic?
S.D.: Jest kilka osób z Bochni i Tarnowa. Ogromnie zaangażowany jest Piotr Sroka. Jeździ ze mną od samego początku. Ponadto trzy osoby w Tarnowie z mojej firmy, które tak samo biorą w tym udział, są niesamowicie zaangażowane. Nie chciałbym wymieniać nazwiska, bo bardzo ta osoba prosiła o anonimowość, ale nie ukrywam, że warto, bo to jest Pani Ania…, ale może zostawmy Panią Anię. Fundacja Pani Sokołowskiej włącza się w tą akcję. Przysyłają wsparcie w postaci finansowej, my kupujemy za to potrzebne rzeczy. Pracownicy Urzędu Miasta – niesamowite wsparcie. Szkoła podstawowa nr 1, szkoła podstawowa w Jodłówce, ostatnio dołączyło przedszkole nr 5. Ogromna ilość mieszkańców Bochni. Dostarczają rzeczy, dzwonią do mnie. I to są ubrania, żywność, środki czystości, zabawki, no przeróżne rzeczy i to bardzo dobrej jakości.
A.K.: A patrząc z perspektywy czasu, czy w chwili obecnej tych darów jest coraz więcej, czy padł w którymś wyjeździe jakiś szokujący rekord darów.
S.D.: Zawsze powiem jedno – mamy problem przed wyjazdem co zabrać, bo tych rzeczy jest więcej niż mamy możliwości zabrania na dwa samochody ciężarowe.
Do tej pory przez 3 lata odkąd firma udostępniła mi sprzęt, transport, były to 2 ciężarówki, załadowane naprawdę do granic możliwości.
A.K.: Czyli firma z Tarnowa udostępnia samochody?
S.D.: Tak, Polska Spółka Gazownictwa, a wcześniejsze Karpacka Spółka Gazownictwa udostępniła nam bezpłatnie środki transportu i to jest dla nas skarbem. Naprawdę, wozimy po dwie, dwie i pół tony darów, które tam dostarczamy na miejsce.
A.K.: Problemy Polaków na Litwie, którzy w tej chwili są najliczniejszą mniejszością w tym kraju, jest ich prawie 300 tys. …
S.D.: Czy ja mogę przerwać… To nie jest mniejszość. Ja powiem tak…kiedyś powiedziałem do tych ludzi na spotkaniu, że podziwiam Polonię litewską. Wstał taki starszy pan, ręce zmęczone, zniszczone, mówi: proszę Pana ja nie jestem Polonią, ja jestem Polakiem. Parę moich pokoleń tutaj mieszkało, tu się wychowaliśmy, tu jest moja ziemia. Ja jestem Polakiem, który tutaj mieszka.
A.K.: Polacy zarzucają władzy litewskiej naruszenie konwencji ramowej UE w związku z żądaniem usunięcia polskich nazw ulic. Jak to wygląda w chwili obecnej? Czy Pan się spotyka z żalem tych osób?
S.D.: Ja to widzę na własne oczy, jadąc przez miejscowości na Litwie, tam gdzie dostarczamy pomoc do szkół polskich, bo i takie akcje prowadzimy, w tych miejscowościach są dwie szkoły. Szkoła litewska i szkoła polska. Od razu widać, która szkoła jest czyją własnością. Perfekcyjnie dopracowana i wyremontowana szkoła litewska i widać szkołę polską, która jest budowana z białej cegły z lat 50-tych, gdzie jest ta bieda, gdzie proszą o farbę do malowania podłóg, gdzie proszą o prozaiczne rzeczy typu papier toaletowy, którego im brakuje, o to żeby można było zapewnić dzieciom książki i zeszyty.
A.K.: Właśnie miałam zapytać, jak wygląda życie takiej polskiej rodziny, takiej przeciętnej?
S.D.: Powiem tak, nie bywam u ludzi, którzy… inaczej, nie przyjeżdżamy z pomocą do osób, które mają jakiś lepszy status. Bywamy u ludzi, którzy potrzebują pomocy, którzy wymagają tej pomocy. Dzięki temu, że na miejscu, po przyjeździe na Litwę w Wilnie mamy już swoje tak jakby miejsce gdzie możemy zorientować się co potrzeba komu i spakować te rzeczy, bo taką możliwość daje nam siostra Michaela Rak, w hospicjum i klasztorze na Rosie w Wilnie. Ona nam przygotowuje całą logistykę. Wiemy, co jest komu potrzebne. A jak wygląda życie..? Do granic Wilna, czyli ten jakby kawałek od Białorusi do na wysokość Wilna, gdzie są polskie tereny widać tą biedę, marazm. Tam się zatrzymał czas. Rzadko widać wybudowany nowy dom. To są domy z okresu początku XX w. drewniane z okiennicami w stylu rosyjskim.
A.K.: Widać to na fotografiach.
S.D.: Tak. Dopiero powyżej Wilna, gdzie zaczyna się Żmudź, bo to nie jest Litwa tylko Żmudź, widać tą różnicę, gdzie są pompowane pieniądze, gdzie są wspierani ludzie. Bo z opowieści tych ludzie wiem jedno, jeśli oni w tym momencie powiedzieliby nie chcę być Polakiem, chcę być Litwinem, przyjmuję to wszystko, zrzekam się obywatelstwa polskiego, zrzekam się tego, że kiedyś byłem Polakiem, to dostaną wsparcie, dostaną pomoc, dostaną zapomogę, jakąś pożyczkę na budowę domu, pracę, bo z tym jest tam bardzo ciężko. O ile funkcjonuje tam cztery, pięć miast, które mają jakby lepszy status: Kowno, Olita, Wilno, Kłajpeda, Druskienniki, to pozostałe miejscowości i wsie tak psychologicznie umierają. Nie ma pracy, nie ma zajęcia. Ludzie otrzymują tylko tyle, żeby przetrwać, około 350 litów na dziecko miesięcznie, to jest około 400 zł. To jest wszystko. Z tego żyją, funkcjonują. Nie ukrywam, że wśród dorosłych jest ogromna patologia alkoholowa. Ci ludzie chcą tylko przetrwać, przewegetować, nie myśleć o następnym dniu. Nie ma żadnych remontów. My ich uczymy wszystkiego. Tam, gdzie jeździmy, do Podstawek, miejscowości przygranicznej z Białorusią, gdzie mamy pod opieką cztery rodziny, proszę mi wierzyć, jeszcze trzy lata temu domy były nieomalowane, bez kanalizacji, bez wody, bez ubikacji. Tylko prąd i nic więcej. W tej chwili udało się zorganizować wymianę okien, po części my, po części ksiądz Aszkiełowicz, który jest takim dobrym duchem Polaków na Litwie. Załatwiło się dla jednego domu już remont, udało się zrobić tam ubikację, prysznic i kuchnię. Oni żyją w strasznych warunkach.
A.K.: A wracając jeszcze do wyjazdu. Na pewno napotyka Pan wiele problemów przy organizacji.
S.D.: Powiem szczerze, że nie.
A.K.: To miło słyszeć, bo w zasadzie przy organizacji jakiegokolwiek przedsięwzięcia te problemy się nawarstwiają. Czyli ma Pan ekipę zwartą i gotową.
S.D.: Mam wspaniałą grupę osób, której nie potrzeba mówić, co jest potrzebne, co trzeba zrobić. Nie musimy sobie nawzajem zwracać uwagi. Każdy zajmuje się tym, co najlepiej umie. Z reguły to jest zbieranie od ludzi tego wsparcia, przygotowanie i odbieranie. Problem jaki mamy naprawdę zawsze, jest to problem, co zabrać, co nam się zmieści, ponieważ tak duża jest ilość zebranych darów.
A.K.: Czyli jest jednak problem z transportem…
S.D.: Był taki czas, że prezes mojej Firmy zaproponował, że wynajmie tira, ale to nie jest wyjście z sytuacji.
A.K.: I to jest wynajęcie samochodu wraz z paliwem?
S.D.: Tak. Firma daje samochód wraz z paliwem, ale to już chyba ostatni raz, niestety.
A.K.: A jakie są plany na przyszłość?
S.D.: Jakie plany… Marzeniem jest to, żeby te polskie dzieci z Litwy mogły zobaczyć jak żyje się w tej większej Polsce. One żyjąc u siebie, niewiele widzą. Widzą tylko swój dom, ulicę, szkołę. No i trochę w internecie, bo on też już tam funkcjonuje. Dwukrotnie gościłem u siebie na wakacjach polskie dzieci z Litwy. Ostatnio była u mnie dziewczynka, która ma w tej chwili 16 lat. Niesamowicie zdolna osoba, która zdobyła 4 miejsce na Litwie w konkursie recytatorskim z języka polskiego. Dla niej Polska to jest inny świat. To jest i zło i dobro. Dlaczego? Zło, bo u nich nie ma racjonalnego podejścia do życia. Przychodzi się do domu, gdzie w jednym, dużym pokoju (ok.30 m.kw.) mieszka siedem osób. Pokój przedzielony jest tylko na połowę szafami, które my przywieźliśmy, wkoło są łóżka, jeden stół i cztery krzesła. Przychodząc do domu tam się siada i nic więcej, bo nie ma co robić. Jej zdziwienie wywołał fakt codziennych, podstawowych porządków domowych: „to u was codziennie się sprząta?” Ja nie naigrywam się z tych osób, tylko po prostu oni nie znają takiego życia. My uczymy tych ludzi, którzy tam są, że można coś zrobić. Nie mieli łazienki, więc zaproponowaliśmy, aby zrobili coś na wzór łazienki, jakieś osobne pomieszczenie. Ich tata bardzo mądrze podszedł do sprawy. Zrobił taką rosyjską „banię”. Ale miał problem, ponieważ ciepło uciekało z tego pomieszczenia. Obiecaliśmy mu, że za dwa miesiące przywieziemy panele łazienkowe. Przywieźliśmy panele plastikowe, popatrzył na nie i nie wiedział, co z nimi zrobić. Piotr S. powiedział do niego: „chodź tu przyjacielu, ja ci pokażę co trzeba robić. Ja ci podaję panele, ty je przybijasz”. Tak mu się to spodobało, że poprosił aby przywieźć więcej paneli, bo chce jeszcze obić nimi ściany w domu. Nauczył się przy okazji tego, że można coś zrobić inaczej. Oni nie mają tego przygotowania. Nie umieją robić takich podstawowych rzeczy.
A.K.: Czy podczas waszych wyjazdów spotkały was ze strony władz litewskich jakieś utrudnienia?
S.D.: Dwukrotnie miałem taką przykrą sprawę, która w efekcie skończyła się przyjemnie, chociaż początkowo trochę mnie przestraszyła. To był nasz drugi wyjazd, gdzie byliśmy jednym samochodem ciężarowym, który był tak załadowany ubraniami i żywnością, że rozpakowanie samochodu graniczyło już z dużą pracą. Zatrzymała nas milicja przed Mejszagołą. Zaczęto nas wypytywać po polsku: kim jesteśmy, gdzie jedziemy, dlaczego i po co? Kazano nam rozpakować samochód. Wystraszyłem się, chociaż miałem wszystkie wymagane dokumenty przewozowe. Jeden z milicjantów zaczął czytać na burcie samochodu napis: Karpacka Spółka Gazownictwa. Popatrzył na nas i zapytał: „po co państwo tu jedziecie?” Odpowiedziałem, że jedziemy z pomocą do szkoły polskiej w Mejszagole. Powiedział: „w takim razie proszę jechać”. A drugą sytuację, która wzburzyła mnie bardzo, wywołał człowiek z litewskiego wydziału oświaty. Jedna z nauczycielek pokazywała nam następną szkołę, której trzeba byłoby pomóc. Jechała z nami i dowiedział się o tym jej przełożony. Jechał za nami. Zatrzymał nas w pewnym momencie. Zażądał tego, aby te rzeczy, które mamy na samochodzie, rozładować tam gdzie on nam wskaże. Grzecznie wytłumaczyliśmy mu, że polecenia może wydawać swoim pracownikom, a to gdzie mamy dostarczyć rzeczy dobrze wiemy sami i my to wykonamy we własnym zakresie. Była to taka jedna z niewielu niemiłych sytuacji.
A.K.: Czyli ogólnie rzecz biorąc, jakie plany, kiedy następny wyjazd?
S.D.: Jakie plany? Na pewno będę chciał przywieźć do Polski tą 16-letnią Jovitę, o ile będzie chciała. Będzie to w lipcu podczas wyjazdu z żywnością. Większą akcję trzeba przygotować przed rozpoczęciem, ewentualnie na początku roku szkolnego. W zasadzie to są trzy takie większe wyjazdy, które są zawsze planowane i wiadomo, że takie nastąpią. To jest przed świętami Bożego Narodzenia, Wielkiej Nocy i okres rozpoczęcia roku szkolnego, gdzie dostarczaliśmy do szkół kompletnie wyposażone plecaki. W międzyczasie były też jeszcze wyjazdy z Bochni, podczas których dostarczaliśmy żywność, środki czystości, ubrania.
A.K.: Co chciałby Pan powiedzieć i przekazać czytelnikom naszego portalu?
S.D.: To zawsze jest trudne. Nie mam prawa żądać od ludzi tego, co dla nich jest problemem. Mam świadomość tego, że w Polsce też nie żyje się najlepiej. Tutaj ludzie też mają różne własne kłopoty i problemy, ale patrząc na życie tu w Polsce i dzieci polskich na Litwie, tamte dzieci są bardzo pokrzywdzone. Każdy powinien dostać w życiu swoją szansę. Zależy mi na tym, żeby nie wyrównać, bo tego się nie da zrobić, ale żeby chociaż zniwelować tą wielką różnicę, która jest tam w stosunku do naszych dzieci. Zastanawiam się, czy nie należałoby doprowadzić do tego, aby polskie dzieci mogły wyjechać na Litwę i zobaczyć jak wygląda życie ich rówieśników. Żeby zobaczyły jak czasami trudno jest powiedzieć, że jest się Polakiem. U nas nie jest to problem ani żaden kłopot, żeby być patriotą. Nikt nikomu krzywdy nie zrobi. A tam za mówienie po polsku w pracy można tą pracę stracić. Tam za mówienie po polsku jest się obywatelem drugiej, a nawet trzeciej kategorii.
A.K.: A mimo wszystko oni uważają się za Polaków?
S.D.: Tak, chcą być tymi Polakami. Wielki żal, ogromny żal mają ci ludzie do rządu polskiego. Wielokrotnie spotykałem się z nauczycielami i dyrektorami szkół. Kiedyś zrobiło mi się bardzo przykro, bo w Mejszagole usłyszałem od dyrektorki szkoły, że kiedyś miała wielkiego gościa. W tej szkole był kiedyś ówczesny marszałek Komorowski, ponieważ jego rodzina pochodzi z tamtych terenów. Dostarczył tablicę do szkoły i obiecał telewizor. „Ale wie pan co – powiedziała – ten telewizor jedzie do nas już trzy lata”. Zrobiło mi się strasznie przykro. Za trzy miesiące ten telewizor był u nich, ale myśmy go dostarczyli.
A.K.: Bardzo dziękuję Panu za rozmowę. Życzę Panu i całej ekipie zaangażowanej w tę cenną akcję dużo siły, zapału i wytrwałości w niesieniu pomocy naszym rodakom na Litwie.
S.D.: Na koniec chciałem bardzo serdecznie podziękować tym wszystkim, którzy wspierają tę akcję i tym, którzy pomimo tego, że mają sami bardzo niewiele, potrafią podzielić się tym co mają, czyli biedą. Pomagają z reguły osoby, które mają niewiele. Jestem niesamowicie dumny i wdzięczny z tego, że jestem bochniakiem. Mieszkańcy Bochni są naprawdę bardzo ofiarni i oddając to co mogą dostarczają tym dzieciakom uśmiech, kawałek serca. Proszę uwierzyć, że gdy przyjeżdżamy do Wilna na Rosę, tam gdzie nocujemy u sióstr, jest już zwyczajowe, iż jeśli ktoś powie, że jest z Bochni, to od razu ma zapewniony nocleg i wyżywienie. Te siostry dla ludzi z Bochni naprawdę oddałyby wszystko. Chcę zaznaczyć, że całe dobro, które zawozimy na Litwę płynie od mieszkańców Bochni. My tylko dostarczamy te rzeczy. Gdy tam przyjeżdżamy mówią o nas „szaleni górale”. Jest coś czego nie potrafię zrozumieć. Jest wiele fundacji, jest wiele organizacji wspierających i ja nigdy nie spotkałem się z tym, aby ktoś powiedział „nie”. Ilekroć o coś proszę, otrzymuję więcej niżbym się spodziewał.
A.K.: To jest po prostu Bochnia… . Jeszcze raz bardzo dziękuję za rozmowę.
S.D.: Ja również dziękuję.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy.