Czy można się nudzić, gdy kluby odległe od siebie o długość ulicy proponują jednocześnie dwie imprezy w podobnym „prime time”? Rozdarci jak przysłowiowa sosna, zaczynamy się zastanawiać nad wyborem... Mała Czarna czy Kantyna?
Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
W piątkowy wieczór w Małej Czarnej królował Skangur, a zwłaszcza wokalista „Gienek” - nasz człowiek, rodem z Lipnicy Murowanej przez wiele lat występował jako frontman bocheńskiego Skafandra. Od dawna scena jest jego żywiołem, a abstrakcyjny dowcip to pierwszorzędny oręż i znak rozpoznawczy Kamila Grabarza. Znakomicie wie jak fanów rozbawić do łez, albo porwać do szalonej zabawy w chilloutowych rytmach ska i reggae. W spokojniejszych numerach potrafi otulić ciepłem niskiego głosu, co świadczy o klasie wokalisty. Chłopaki byli w równie wyśmienitej formie na czele z brylującą sekcją dętą i rytmiczną. Tłumy wypełniające po brzegi Małą Czarną żywiołowo odbierały poczynania kapeli. Dobrze, że między setami była przerwa na złapanie oddechu. Niektórzy mogli nie dostrzec, że ekipa Skangura również walczy o support przed Soundgarden - stąd prośba, by wesprzeć ich w głosowaniu - z góry dzięki!
W Kantynie grono słuchaczy było bardziej kameralne, za to klimat spontanicznego, wspólnego grania to zaleta takiego wyboru. Delikatnie, niektóre utwory harmonijką przyozdabiał Tadek. Podczas recitalu wokaliści zmieniali się jak rękawiczki. Janusz Stryjski wprowadzał nas w klimat ballad, by zaskakiwać również kabaretowymi piosenkami lub klasycznymi songami z lat osiemdziesiątych. Johnny K., a właściwie Janusz Kasprzyk wkroczył na tereny zastrzeżone dla chicagowskiego bluesa - w końcu wiele lat mieszkał w tym mieście-kolebce Polaków. Ameryka dla Johny'ego jest już przeszłością, bo zdecydował się wrócić na stałe do kraju. Na kolejną zmianę na pozycji wokalisty zasiadł Łukasz Pieróg, który pozwalał sobie czasem na frywolne parafrazy tekstu dobrze znanych rockowych piosenek.
Na gitarze zagrał jeszcze inny Janusz, bo jak stwierdził Janusz Stryjski:
- Scena w Kantynie to taka otwarta formula i każdy może spróbować swoich sił.
Zapewne tak będzie przy kolejnej edycji - pojawią się nowi ludzie, nowe głosy, nowe interpretacje, czego bym sobie bardzo życzył, bo takich artystów w naszym mieście jest wielu - wystarczy się tylko odważyć i zagościć na „Open stage”.